Etykiety

czwartek, 5 grudnia 2013

Święty Mikołaj!

Poranek 6 grudnia, wszyscy wstają i zaglądają do swoich butów, oczekując drobnych prezentów od Świętego Mikołaja. Budzą się we mnie wspomnienia z dzieciństwa, kiedy Św. Mikołaj był dla mnie realną postacią, do której co roku pisałam list i którego wypatrywałam w oknie.

Myślę, że ten brodaty dziadek jest dla nas wszystkich w jakimś stopniu bliski. Każdy z nas, kiedyś w niego wierzył i był postacią, która przede wszystkim budziła w nas wiele radości. No może pomijając ten przykry moment, w którym zderzaliśmy się z bolesną prawdą, że prezenty przynoszą nam jednak rodzice, nie on...
Z racji tego, że przebywam w mieście, w którym św. Mikołaj spoczywa, sumienie nie pozwoliło mi, nie doczytać życiorysu tej postaci. Nie będę pisała, czym sobie zasłużył na błogosławieństwo, ale osobom zainteresowanym, gorąco polecam wygooglanie tej osoby. Jedna z najsławniejszych postaci, zasługuje na przypomnienie jej dobrych uczynków.

4:15
"Olaa, wstajemy. Kawa już czeka. Wstawaj, wstawaj, no już!"

Myślałam, że Ola mnie znienawidzi za to, że jestem taka uparta. Powody aby zostać w łóżku miała całkiem poważne, które prawie mnie przekonały. Boli głowa, uszy bolą, zatkany nos, katar...Poszłyśmy spać o 3.15. Jednak nie, nie byłam łaskawa i nie pozwoliłam wrócić do łóżka. Święty Mikołaj pod nosem, dziś są jego imieniny, co roku dostajemy prezenty z racji jego istnienia.  Nie można zmarnować takiej okazji!  Okazji do czego? Do zrobienia sobie najlepszego prezentu z okazji Mikołajek.
Ludzi w kościele było tyle samo, jak na rezurekcji czy pasterce. Dziś jest normalny dzień pracowity, więc wszyscy muszą wstać do pracy lub szkoły. Bazylika posiada ciekawą architekturę, którą można nacieszyć oko. W okół kościoła ciepły klimat tworzą ludzie oraz kolorowe światełka, które dziś wieczorem postaram się sfotografować. A po mszy zrobiłyśmy wreszcie to, co było planowane od przyjazdu do Bari. Poszłyśmy nad morzę, żeby zobaczyć wschód słońca.

Miło było przeżyć to wszystko, a przede wszystkim, wtopić się na moment w tutejszą społeczność, dla której tak ważny jest dzisiejszy dzień. Dzień patrona miasta Bari.


A teraz idę na zajęcia. Miłego dnia.

środa, 4 grudnia 2013

Web marketing i inne uwagi o nauce

Pomysły na pisanie o Erasmusie powoli się kończą, czego nie da się nie zauważyć. Jednak dzisiejszy fakt nie może zostać pominięty w moich notatkach! 

Jak się uczą Erasmusi?? Czy oni w ogóle się uczą??

Otóż tak się składa, że owszem, także my musimy się czasem uczyć. Oczywiście intensywność nauki zależy po pierwsze od kraju, po drugie od wydziału i kierunku, no i rzecz jasna, od prowadzącego przedmiot. 
Słyszałam historię o studentach, którzy muszą zaliczać wszystkie kolokwia i prace zaliczeniowe. Piszą czterogodzinne egzaminy w formie eseju! Wszystko się może zdarzyć, dlatego, jeżeli myślisz o Erasmusie i nie chcesz tyrać tak samo, jak w Polsce, zbadaj wszelkie źródła i dowiedz się, gdzie będzie Tobie najlepiej. 

Nie mogę wyjść z podziwu mojego wielkiego szczęścia. Wszystko jak dotąd, naprawdę się układa, włącznie z nauką (której prawie wcale nie ma). Wybrałam cztery przedmioty. Trzy zdam po angielsku, jeden po włosku. Do tej pory musiałam tylko raz przygotować się na zajęcia.
Dziś po raz pierwszy w życiu, wygłosiłam prezentację w języku angielskim! Proszę o wielkie brawa, które dodadzą mi odwagi przed egzaminami. 

Muszę opowiedzieć trochę o tym, bo pierwszy raz nie odwaliłam roboty na ostatnią chwilę. Pracę wykonywałam z grupą Włochów, którzy chcieli mieć gotowe wszystko na kilka dni wcześniej. Dzięki temu mogłam do ostatniej chwili nanosić różne poprawki i doczytywać różne informacje. Naprawdę, chyba pierwszy raz przygotowałam się dobrze do takiej sprawy. 
Czy stres mnie zżerał? Nie do końca. Moja partia była o Google Plus, co jest dość ciekawe. Grupa jest naprawdę przyjazna, jak to określił jeden Włoch, we Włoszech wszyscy sobie pomagamy, forza Polonia. 





piątek, 22 listopada 2013

Tuńczyk na obiad

Najwyższy czas powrócić do głównego tematu, czyli spojrzeć na to co się tu dzieje, pod kątek ekonomicznym. Nie będę pisała o wszystkich wydatkach i o tym, jak pieniądze dosłownie rozpływają się w powietrzu, żeby zaoszczędzić sobie jakiegoś zawału serca... Napiszę o tym, jak tym razem zaoszczędzić na czasie i przygotować obiad w kilkanaście minut. Wiem, że każdy z nas ma taki sam problem, nie ważne czy za granicą, czy w domu. Odwieczny problem studentów to dobrze i tanio zjeść! 
Mistrzem patelni jeszcze nie jestem, ale na życzenie Ady, zaczynam pisać o gotowaniu. Nie wiem jak u studentów w Polsce, ale tutaj mamy w zwyczaju posiadanie w zapasie tuńczyka w oleju lub w wodzie. Do ugotowania szybkiego i smacznego obiadu, potrzebujemy : 

tuńczyk w oleju jedna puszka
marchewka
dwie łyżki groszku konserwowanego 
dwie łyżki kaszy jaglanej (we Włoszech raczej kuskus)

Kaszę gotujemy wg przepisu. Marchewkę kroimy w małą kostkę i gotujemy(raczej dusimy!) w osolonej i osłodzonej wodzie. Wody tylko tyle, żeby marchew była przykryta. Pod koniec dodajemy groszek. Tuńczyka podgrzewamy na patelni. Następnie wszystko mieszkamy. Przyprawiłam odrobiną oregano, pieprzem i dwoma kroplami soku z cytryny. 

Smacznego !!! 

Przed chwilą zjadłam kawałek polskiej kiełbasy i polskiego kabanosa! Nie możecie sobie wyobrazić ile to obudziło we mnie radości! Ten szybki wpis z moim autorskim przepisem nic już nie znaczy :) Delektuję się smakiem podwawelskiej 

wtorek, 19 listopada 2013

(nie)Typowy poważny problem

Trzymając dobrą formę muszę chyba pisać o wszystkim, o każdej małej pierdołce, może czasem ciekawostce. Taką sprawą na pewno jest problem dzisiejszego dnia! Uwierzcie mi albo i nie ale to jest jeden z podstawowych i najbardziej frustrujących na ten moment problemów. Po godzinnej drzemce wstaję i zastanawiam się co teraz zrobić. Zjeść, poćwiczyć, lampić się jak głąb w ścianę facebooka lub szukać innych pretekstów by spędzić czas przy komputerze, lub ewentualnie olać wszystko and lets go out now.

Ha, jednak nie dałam się tym razem! Raz dwa, piszę, cokolwiek aby tylko napisać. Wiem, że znajdując sobie byle powód do tego, żeby zostać w bezczynności, szybko pociągnę ten system i obudzę się za półtorej tygodnia z palcem w nocniku... A więc może mało ciekawie, ale przynajmniej coś. Małymi kroczkami, drogą przyzwyczajenia, wprawienia się w nowy styl, myślę, że za dwa tygodnie będę dość zadowolona.

Ciągle opisuję wolny czas, a tymczasem bywają dni, kiedy całe spędzam na uczelni, na przykład jak dziś. Pobudka o 9, mimo 8 godzinnego snu, jest tym samym, co pobudka w Polsce o 7. Zaspane, zmęczone, bez życia, szykujące się do szybkiego wyjścia na zajęcia. Marsz do oddalonego o 45min wydziału, półtorej godziny zajęć, powrót w połowie autobusem, w połowie z buta, szybki obiad : la pasta con il pesto e i pomodori (makaron z pesto i pomidorami) i spowrotem na 45 min na wydział i zajęcia od 15 do 18. Powrót i godzinna drzemka, a następnie zastanawianie się co dalej.

Kilka słów napisałam, youtobe odpala już Ewę. Step by step :) and good luck Kinga!

poniedziałek, 18 listopada 2013

Nie przestać mierzyć wysoko

Odpokutować 

Chcąc odpokutować moje marnowanie czasu, wysprzątałam w sobotę prawie całe mieszkanie. Nie przeleżałam całego dnia w łóżku, co uważam za pierwszy mały sukces. Chcąc utrzymać dobrą passę, staram się szukać inspiracji do działania, a przede wszystkim powodów do tego, żeby pożytecznie dysponować swoimi dniami. Najważniejszą rzeczą, o której zapomniałam, jest zdrowie! Tego nie mogę sobie darować. Nie wiem jak długo będę miała tyle samozaparcia, żeby o tym pamiętać, ale póki co, zamierzam się wysypiać w miarę możliwości ;) Okoliczności życia erasmusowskiego, nie zawsze na to pozwalają, ale mam nadzieję, że do końca drugiego semestru (mam nadzieję!) wypracuję doskonały system zachowania równowagi życiowej!

Niedziela, jak niedziela


Jak na niedzielę przystało, zwlekłam się z łóżka wcześnie, żeby tym razem zobaczyć paskudny rynek rumuńsko-rosyjski. Żałuję, że mój nowy telefon nie posiada aparatu, co utrudnia mi przedstawienie Wam tutejszego świata. Następnym razem, postaram się zadbać o to, żeby nie przepuścić okazji do sfotografowania tutejszych realiów życia. Niemniej jednak, rynek prawie jak rynek, tylko o wiele uboższy i z przykrym obrazem małych, niezadbanych rumuńskich dzieci. Nie mam żadnych obiekcji kulturowych, ale to co tam zobaczyłam, dotknęło mój czuły punkt, jakim jest świat dziecka. Można powiedzieć, że był to punkt kulminacyjny zbierającej się we mnie melancholii. Równo miesiąc przed przyjazdem, zaczęłam rozmyślać o Olsztynie, o tym co zostawiłam, do czego wrócę lub już nie. 

Teraz mogę napisać, że jak na polską niedzielę przystało, na naszym stole znalazł się rosół i kurczak. Obiad przepyszny. Rosół prawie doskonały, zabrakło tylko w nim pietruszki, pora a seler został zastąpiony selerem naciowym. Za to idealnie przyrządzony kurczak nadrobił wszelkie braki, a pieczone ziemniaki w skorupce były dosłownie wisienką na torcie. Dzień zakończyłam w kinie, oglądając włoską komedię. Oglądanie filmów, czy słuchanie profesora na lekcji, jest idealnym wyznacznikiem ewaluacji zdolności językowych. Przyznając się do przykrej prawdy, nie poświęcam czasu na naukę włoskiego przy książkach i miałam nieczyste sumienie, że nie poprawiłam swoich zdolności, ale film dodał mi otuchy, ponieważ rozumiałam całkiem sporo, więcej niż w styczniu. A więc piano, piano, języka też się uczymy! 

Nie byle jaki poniedziałek


Dziś pobiłam rekord! Rano po przebudzeniu, od razu ruszyłam tyłek z łóżka i wzięłam się do roboty. Zaczęłam ambitnie, tłumacząc tekst włoskiej piosenki, co przecież jest znakomitym sposobem nauki obcego języka. Następnie, również z ambicją, wybrałam się na jogging, który zakończyłam zestawem ćwiczeń w domowym kącie. Także o godzinie 13 miałam za sobą próbę nauki i sport, do czego najtrudniej jest się zmusić. Potem typowo po włosku, korzystając z dobrodziejstwa, jakim jest siesta, przespałam ok półtorej godziny. Koniec dnia, też nie należy do najgorszych bo wieczornym spacerze, kończę go pisząc kolejny post. Teraz mogę iść spać ze spokojną głową. Została nawet godzina na relaks, aby rano wstać wyspaną i wypoczętą po 8 godzinnym śnie.  


Podsumowanie


To wszystko nie jest jeszcze tym, do czego dążę, żeby być w pełni zadowoloną. Zacytuję jedną z moich ulubionych myśli : Nie chodzi o to, byśmy osiągnęli nasze najwyższe ideały, lecz o to, aby były one naprawdę wysokie. 
Zastanawiam się, czy tutaj jest to możliwe do wykonania i od czego to zależy. Ode mnie, od innych, od pogody, zwyczajów, stylu życia, nawyków kulturowych, tęsknoty za domem, chęcią korzystania z życia? Koniecznością jest znalezienie jakiegoś sposobu na to, żeby nadal mierzyć wysoko a przy tym dobrze się bawić. Tym razem, chętnie posłucham rad 

A na zakończenie, posłuchajcie jaki język włoski jest piękny! 


piątek, 15 listopada 2013

Nie trać czasu!

Pewnego średnio słonecznego dnia, dwie Polki postanowiły coś zmienić w swoim erasmusowskim życiu i wyszły pobiegać. Dobiegły do uroczego miejsca, zwanego Parco 2 Giugno. Biegły i rozmyślały o marnotrawstwie cennego wolnego czasu, przepysznych włoskich smakołykach, które spotyka się na każdym rogu i nie do końca zdrowym trybem życia...


Spędzanie tutaj czasu jest cudowne, ale ile można spać, buszować po internecie i oczywiście, jeść! Po półtorej miesiąca zaczynam mieć wyrzuty sumienia. Praktycznie nieograniczony czas wolny daje się we znaki. Im jest go więcej, tym trudniej jest nim rozsądnie dysponować. Planuje przedłużyć swój pobyt o kolejny semestr, ale jeżeli ma on wyglądać tak, jak do tej pory, może to się nieprzyjemnie odbić po powrocie do Polski. Nie wiem dlaczego, ale bardzo trudno jest znaleźć złoty środek w planowaniu swojego czasu. Wydaje mi się, że to nie jest tylko mój problem, ale ogólnie wszystkich Erasmusów. Wypowiem się w liczbie mnogiej, bo to są również zdania innych, którzy tu przybyli. Przyjechaliśmy z różnymi ambitnymi planami, nawet takimi, jak schudnąć! Przecież będę gotowała tylko dla siebie i będzie dużo czasu na sport. W domu nie miałam takich możliwości, ledwo znajdowałam czas na tą aktywność. Brakło godzin w dobie, ale ten czas na sport zawsze jakimś cudem się znalazł. A tutaj? Niestety nie jest to takie proste, mimo iż, każdy z nas posiada monopol na czas wolny. Popadamy ze skrajności w skrajność, z byt szybkiego, zabieganego trybu życia, na zupełne nic nierobienie. Przykra strona Erasmusa.

W porę się obudziłam i postanawiam nie marnować więcej swojego czasu. Może przesadzam, bo nie spędzam całych dni w domu, ani nie śpię zawsze, kiedy w nim jestem, ale na pewno nie korzystam z tego co posiadam, tak jak powinnam to zrobić, żeby być zadowoloną i spełnioną. W domu, czy poza nim, w Polsce, czy na świecie, jest niezliczona ilość fascynujących, interesujących rzeczy do zrobienia. A więc koniec z odpoczywaniem. Teraz zaczynamy odpoczywać i robić rzeczy pożyteczne, pozytywne i ambitne. I najważniejsze, znaleźć złoty środek, żeby znowu nie przesadzić.

Skoro publicznie przyznałam się do nic nierobienia, apeluję o doping! Może jakaś motywująca do działania myśl

sobota, 2 listopada 2013

Trochę Polski w Pugli

Patriotyzm to jest przywiązanie do własnej Ojczyzny, a Ojczyzna to trzy wielkie rzeczy wspólne: wspólna mowa, wspólna ziemia i wspólna pamięć.

Nie są to duże wywody, lecz krótka refleksja o patriotyzmie, o tym gdzie dziś byłam. Od kilku dni moi przyjaciele, harcerze zajęci są coroczną Akcją Znicz. Będąc tutaj, wspominam moje akcje i od czasu do czasu jestem myślami w Olsztynie, zastanawiając się jak przebiega tegoroczne wydarzenie. Za kilka dni 11 listopada. Mimo zimna i ciągłego stania na baczność, jest to moja ulubiona uroczystość. Już zastanawiam się, czy uda mi się chociaż w małym stopniu uczcić ten dzień. Po prostu jestem patriotką.




Dziś, mimo, że są Zaduszki, poniosłyśmy się patriotycznej refleksji. Kilkanaście kilometrów od Bari znajduje się Polski Cmentarz Wojskowy. Byłam dziś uczestnikiem uroczystości, która tam się odbyła. Polska flaga, polski język, wspomnienie o Polakach. Było miło. Pamiętali o nas, zaprosili Erasmusów, zorganizowali transport. Wspólna pamięć o duszach zmarłych polskich żołnierzy. 

środa, 23 października 2013

La festa

Przed wczoraj w naszym mieszkaniu, miało miejsce pewne, bardzo ważne wydarzenie. La nostra amica, Ola obchodziła swoje 23 urodziny. Czemu o tym piszę? Jestem pod wrażeniem naszej organizacji i trudu włożonego w przygotowanie imprezy niespodzianki osobie, którą znamy tylko miesiąc. Napomknę tylko, że z  jubilatką w tym dniu obchodziłyśmy nasz miesiąc na Erasmusie!  Nie wiem co Włochy mają w sobie takiego, ale jest to coś, co sprawia, że wszystko idzie jak po maśle. Minął miesiąc, a ja na nic nie mogę narzekać, wszystko jest tak, jak być powinno. Nawet ta niespodzianka wyszła idealnie. Dosłownie, i d e a l n i e . Mistrzostwo organizacji zawdzięczamy najlepszemu dniu w całym roku, 23.08. Druga Ola :) współorganizatorka hucznej imprezy, urodziła się w tym samym dniu co ja i uważamy, że właśnie dzięki temu, wszystko nam tu idealnie się układa.




Naprawdę lubię mojego Erasmusa. Wszystko może być najlepsze pod słońcem, ale jeżeli nie ma w pobliżu zgranej grupy wyjątkowych ludzi, nic z tego dobrego nie będzie.

Jeszcze raz życzymy TOlli wszystkiego najlepszego. Włoskich smaków na co dzień. Słonecznej pogody każdego dnia. Żeby nie zalały Cie zimowe ulewy deszczu. Regularnych spotkań z Ewą (i zaprzyjaźnienia się nią i jej filozofią). Nowych czerwonych nabytków garderoby i nie tylko. Ciekawych wycieczek z ESN. Mniej nauki i ogólnie powodzenia na erasmusie, żebyś z nami wytrzymała te 5 (9?) miesięcy i miała z nas najlepszy pożytek! Baw się dobrze i odpoczywaj ;) 

poniedziałek, 21 października 2013

Fantastyczne niedziele

Filar ekonomiczny, to nie tylko nieustane liczenie pieniędzy, ale także przyjrzenie się korzyściom, nie koniecznie materialnym. Z każdym nowym tygodniem, doświadczam czegoś nowego. Niedziela stała się własnie takim dniem, który wzbogaca mnie o nowe przeżycia.

Przyjeżdżając do Włoch, miałam jedną, nietypową dla Erasmusa misję, chciałam pójść na włoską operę. W ogóle chciałam pójść na operę, bo jak dotąd nie udało mi się jeszcze tego dokonać. Nie długo musiałam czekać, żeby moje marzenie się spełniło. Dwa tygodnie po przyjeździe, znalazłam się w Teatro Petruzzelli. Było pięknie. Fotografia oddaje cały urok tego miejsca. Wizyta w takim teatrze, w towarzystwie najlepszych erasmusek, gwarantuje wspomnienia na długie długie lata. 







Kolejna niedziela zaprosiła mnie na mecz piłki nożnej. Doświadczenie nieco inne, niż podczas poprzedniego weekendu, ale też jedne z nie najgorszych. Mimo, że stadion Stomilu jest prawie pod nosem, nigdy mnie nie zachęcał do pojawieniu się na jakimkolwiek meczu. Zupełnie nieplanowanie, niedzielne popołudnie spędziłam tutaj i powiem, że nawet bardzo dobrze się bawiłam. Była to niezła lekcja...nie najlepszych włoskich słówek ;) Niestety, miałam wielkiego pecha w tamtym dniu. Przytrzasnęłam swój jedyny telefon, rozwalił mi się kompletnie mój but, wylałam kawę na siebie więc i mecz oglądany przeze mnie, nie przyniósł szczęście dla drużyny Bari. Dla bardziej zorientowanych powiem, że był to mecz 2 ligi. 

A wczoraj, pierwszy raz wybrałyśmy się na wycieczkę organizowaną przez ESN. Zwiedzanie wprawdzie nie było najlepszym elementem naszego tripu ale pozytywnym motywem wczorajszego dnia było to, że całkowicie spędziłam go w towarzystwie młodych zagranicznych ludzi, z którymi łączy mnie teraz Erasmus. Wszyscy znajdują się tu w tym samym celu, dla każdego wszystko to co nas otacza jest nowością i czasami małym wyzwaniem. Nasi najlepsi przyjaciele znajdują się setki i tysiące kilometrów od nas. Przyjechali, żeby wrócić wzbogaceni o jedno, znaczące doświadczenie, spróbowanie życia w innym świecie.

Dziś mija miesiąc odkąd wyjechałam z Polski. Zostały już tylko 4.





poniedziałek, 14 października 2013

Aferzystka



Teraz będzie post, trochę z innej beczki. 

Dobrze jest czasem zostać w domu, bo można zrobić niezłą aferę. A jeżeli jest się już za granicą, wtedy to w ogóle można zaszaleć i zrobić międzynarodowe poruszenie.

To prawda, aferzystka ze mnie jest na pewno, ale trzeba wiedzieć o tym, że walczę tylko w obronie prawa. Oczywiście największa agresja włącza się we mnie wtedy, kiedy niesprawiedliwość dotyka mnie bezpośrednio. Raczej zawsze próbuję korzystać z moich praw i przywilejów. Nie dopuszczam w ogóle takiej myśli, żeby się o nie nie domagać. Jeżeli rozwiązanie danego problemu pomoże również innym, uważam, że tym bardziej warto począć odpowiednie kroki, żeby zadziałać i coś zmienić.

Nie wstydzę się mojej natury. Wiem, że ludzie nie lubią wychodzić przed szeregi i wolą siedzieć cicho, zrezygnować, stracić coś lub się przemęczyć. Niestety, ja nie zawszę tak potrafię, chociaż i zdarzają się takie sytuację, kiedy sobie daruję. Uciekam stamtąd, gdzie nie zgadzam się z panującymi nieformalnymi i formalnymi zasadami lub w mniejszych przypadkach, przymykam oko i robię swoje. Tak własnie miało stać się i tym razem.

Nie chciałam zrobić żadnej afery. Chociaż wprawdzie mówiąc, to faktycznie chciałam zrobić i to naprawdę niezłą! Tak właśnie sobie to przypominam...Ale miałam to zrobić w trochę inny sposób. Ostatecznie postanowiłam tylko zadać pytanie szerszemu gronu, które przeczytały odpowiednie osoby i się tym dobrze zajęły.

Cała rzecz rozchodzi się o ESNcard.
International Exchange Erasmus Student Network jest, jak sama nazwa wskazuje, międzynarodową organizacją studencką.t. Głównym założeniem jej, jest pomaganie zagranicznym studentom.  Motto organizacji to "Students helping students". Na tej stronie, możecie przeczytać jakie są główne cele działalności ESN.
http://www.esn.pl/pl/content/o-esn
Założenia podobają mi się bardzo. Jest wiele profitów przekonywujących do tego, żeby w tu działać. Próbowałam nawet swoich sił, ale ostatecznie, nie pochłonęło mnie to aż tak bardzo, żeby przełożyć to nad inne moje zachcianki. Niemniej jednak, znam zasady i obyczaje jakie tu panują i  ogólnie polecam to wszystkim studentom. Organizacja daje możliwości rozwoju, osiągania celów, nauki języka a nawet może w niektórych przypadkach spełniania marzeń. Pewnie gdyby nie harcerstwo, wybrałabym tę drogę.

Wracając do sprawy, powiem czym jest ESNcard. Jest to ogólnoeuropejski program, który daje możliwość korzystania z wielu zniżek w lokalach czy sklepach. Ogólnie, tam gdzie widnieje naklejka ESN, posiadacz karty może korzystać ze specjalnej oferty. Tak jak napisałam, jest to program międzynarodowy, a więc wszędzie ta karta działa tak samo. Tak przynajmniej być powinno. I tutaj właśnie jest pies pogrzebany, który mnie bardzo zirytował.

Tutejsza sekcja, ESN Bari zmieniła trochę założenia działania tej karty. Zarząd narzucił obowiązek zakupienia przez wszystkich Erasmusów karty w tej sekcji, mimo iż jest to ta sama karta, lecz kupiona jakby "w innym punkcie sprzedaży". Na ich kawałku plastiku, nie ma nic napisanego, co by świadczyło, że jest to karta weryfikująca członkostwo tej sekcji. Otóż, jeżeli chcę brać udział w miejscowych wydarzeniach, jeździć na wycieczki i nie płacić za nie więcej niż pozostali, bądź wziąć udział w popularnym programie językowym Tandem, muszę być członkiem ESN Bari, co według nich, zobowiązuje mnie do wydania 15 euro na coś, co faktycznie już mam.
Nietrudno się domyślić, że chodzi im tylko o zarobienie kasy. Guzik prawda. Wcale nie muszę nabywać nowej karty. Jestem Erasmusem, członkiem europejskiej organizacji, która wszędzie powinna działać tak samo. Nie muszę być członkiem konkretnej sekcji, żeby móc korzystać z przywilejów. Strasznie mi się to nie podobało i na pewno nie zamierzałam tak tego zostawić.

Co ja właściwie zrobiłam?
W zasadzie to nic wielkiego. Na początku chodziły mi po głowie różne dziwne pomysły. Chciałam po prostu zrobić p o r z ą d e k! I tak z resztą mówiłam, że zrobię porządek i pokaże im, że nie będą nas tutaj więcej oszukiwać. Ogólnie miałam dobre intencje, bo jeżeli jest to sekcja organizacji międzynarodowej, to powinna działać zgodnie z jej zasadami.
Przed podjęciem jakiś radykalnych środków, chciałam się upewnić, czy w ogóle mam rację. Może faktycznie każdy kraj może rządzić się własnymi prawami (co w ogóle usłyszałam od prezesa tutejszego ESN!). Napisałam zatem na grupie Stowarzyszenie ESN Polska. Opisałam cały zarys sytuacji, postawiłam swoje pytania i poprosiłam o owocną wymianę komentarzy. No i wszystko już się dalej potoczyło samo. Rozwinęła się bardzo dobra dyskusja. Na początku pojawiły się komentarze mówiące o tym, jak jest w innych sekcjach, czy podobnie czy nie. Jeden z aktywniejszych uczestników dyskusji popierał zachowanie zarządu sekcji Bari i zaproponował mi dwa rozwiązania, napisać do koordynatora ogólnopolskiego projektu, lub do osoby odpowiedzialnej za działalność ESNcard we Włoszech. W tym momencie postanowiłam jednak odpuścić. Nie zależało mi tak bardzo na tej karcie, może nawet gdybym, była mocno przymuszona to i bym ją kupiła. Oczywiście tak łatwo się nie poddaję, więc napisałam do prezesa ESN Bari taką wiadomość :
Hello
I'm an Erasmus student and I already have a ESN Card, which I obtained in Poland. Angelo said me that my card is not valid here which is not a true. I am a member of the ESN in Olsztyn and I know how it works. The ESN Card is valid all over Europe. I hope that you resolve my problem.
Greetings Kinga
Nie wykazałam żadnej agresji w stosunku do zarządu. Powstrzymałam się od złośliwych zwrotów i przemądrzania się, co świadczy o tym, że nie jestem wcale taką wielką aferzystką. Jestem raczej idealistką.
Wiadomości zwrotnej długo nie otrzymywałam. W tym czasie rodziła się dyskusja na grupie facebookowej. Odpowiednie osoby, czyli osoby z wysokimi i odpowiedzialnymi stanowiskami ogólnopolskimi włączyły się do komentarzowej dyskusji, w między czasie dostrzegając, że problem nie dotyczy tylko mnie, lecz ogólnej działalności organizacji. Lubię jak problemy,  które dostrzegam, mają szansę na rozwiązanie. Obecnie mój post liczy 41 komentarzy (w ciekawszym momencie, czyli takim, kiedy zauważyłam, że ktoś mówi do rzeczy dołączyłam do dyskusji ponownie), a jedne z najciekawszych brzmią mniej więcej tak :
"Dobra dyskusja, na NBM rozmawiałem o tym z Jonathanem. Włosi mają prezentację o ESNcard podcas CNR w najbliższy weekend, także na pewno poruszę temat. Może uda się wcześniej na CNR ML, zobaczymy jak wyrobię się z czasem."
"Jestem koordynatorem ogólnopolskim projektu ESNcard. Powiem kilka rzeczy od siebie, bo to nie pierwszy raz kiedy taka sytuacja ma miejsce, również w Hiszpanii się to zdarza. Tak jak napisał Piotr na samej górze, ja czy NR możemy jedynie pokiwać palcem, ale jest osoba, której decyzje musi już respektować każdy, gdyż ten projekt nadzoruje - jest to członek IB Jonathan Jelves, czyli Zarządu ESN International i gwarantuje Ci, że o sprawie się dowie.(...) "
"Na CNR i National Boards ML poszedł już mail ode mnie:
Dear CNR, Dear National Boards,
I would like to start a thread (since I haven't seen one) with a discussion about recognising ESNcard abroad. I was talking to quite a few ESNers from Poland that went abroad on Erasmus and had/have problems with recognition of card issued in Poland. I find a little bit of inconsistence here, official webpage esncard.org in FAQ page says:
- I bought my card during my exchange, is it valid in my home country?The ESNcard is valid for 12 months from the purchase date. As long as your card hasn't expired, you can use it for all ESNcard discounts in Europe.
and further:
- Can I take part in ESN events of other sections?Usually yes, but you need to check with the section.
In my opinion since we sell a paneuropean membership card it should be recognisable worldwide, wherever it has been bought. The basic thing is that holders of any ESNcard should be liable to get all the discounts listed on esncard.org. The second thing is ESN events discount and I guess this topic is a little bit problematic. Do you have any idea how to solve this problem? In my opinion in both cases ESNcard should be treated equally, doesn't matter on the section of issue. An example of having a foreign ESNcard being abroad happens mainly to us - ESNers, and it would be nice not to force us to buy another ESNcard during our exchange.
Cheers," 
 Bardzo miło mi się zrobiło, kiedy zobaczyłam, że w komentarzach znajdują się adresowane do mnie odpowiedzi na postawione w poście moje pytania, oraz na te stawiane w dalszej rozmowie.
A więc aferzystka czy idealistka?

Mam nadzieję, że po przeczytaniu tego postu, zrozumiecie dlaczego postępuję w taki, a nie inny sposób i reaguję na to co widzę.

Na zakończenie pokaże jeszcze wiadomość od szefa sekcji.

Dear Kinga
I heard about this problem yesterday and now i want to explain the situation. Each section of ESN are indipendent association, and with ESN card you can get all the discount all over Europe. ESN Bari is an Associazione di Promozione Sociale, it means that we organize event and activities only for ESN Bari members, and you are not a member officially. Maybe in your section is different, but this is the italian low. I'm sorry for this misunderstanding! Tonight we have a meeting and we'll discuting about this. Greetings Francesco
 https://galaxy.esn.org/section/IT/IT-BARI-ESN
http://esncard.org/page/faq

sobota, 12 października 2013

Wolna sobota

Jak na Erasmusa nie przystało, całą sobotę przesiedziałyśmy w domu i nie pokusiłyśmy się nawet odrobinę, żeby wyjść wieczorem na miasto. Właśnie takiego dnia brakowało w moim szybkim życiu. Myślę, że będąc w Olsztynie, niełatwo przyszłoby mi przeżyć taki dzień w cierpliwości i spokoju, bez napięcia spowodowanego myślami, że tracę czas i nie robię czegoś co jest konieczne do zrobienia.

Ani przez jedną minutę dzisiejszego dnia nie przeszła taka myśl, że muszę coś zrobić. A więc można stwierdzić, że erasmus nie służy tylko po to, żeby przeżyć najlepsze imprezy w swoim życiu, poznać milion nowych ludzi i zmierzyć się z trudnościami językowymi. Jak najbardziej jest to czas odpoczynku, regeneracji sił. Jest lekarstwem dla mojego umysłu. Z każdym dniem jestem coraz bliższa temu, za czym tęskniłam. Podczas wieczornej kontemplacji, nie mogę się nadziwić sobie, że wreszcie udało mi się osiągnąć cel, nad którym pracowałam cały rok. Zawsze jest coś do zrobienia, nawet jeżeli nie ma. Z łatwością człowiek znajduje sobie robotę, większą czy mniejszą, pilną lub mniej pilną, obowiązkową lub zbyteczną. Bo przecież jak można przeżyć spokojnie jeden dzień bez myślenia o tym, co muszę zrobić. Nie wiem jak to się stało, ale jestem z siebie bardzo zadowolona. Kiedy miałam ochotę na pysznego loda, ubrałam się po niego poszłam. Kiedy zachciałam przejść się nad morzę, zrobiłam spacer właśnie tam. Posprzątałam nie dlatego bo musiałam, po prostu naszła mnie ochota na sprzątniecie. Z taką samą ochotą zrobiłam ciasto i spotkałam się z Ewą ;-) Niesamowite jest to, z jaką przyjemnością wykonuje się wszystkie te czynności, których nie musimy wcale robić. Niezwykłe to jest, jaki potem człowiek jest szczęśliwy i zadowolony.

Tak mi minął prawdziwie beztroski, dobry dzień. Dodam, że wczoraj też był przyjemny bo korzystałam z ostatniego słońca i plażowałam około dwóch godzin. Na plażę i spowrotem szłam bez pośpiechu. Zdążyłam też wybrać się na pierwszy spokojny spacer z moim aparatem. Wczoraj byłam bardzo bliska temu, co udało mi się osiągnąć dziś. Sukces!

                                       
   

wtorek, 8 października 2013

Uniwersytet - ubaw po pachy.

Niektórzy się dziwią, czemu nie piszę nic o studiach. Nie ma w tym zbyt nic dziwnego, kiedy przedmioty się w ogóle odbywają, albo są zmienione sale lub po prostu jeszcze się nie zaczęły.
Wydział ekonomiczny zaczął zajęcia 16 września. Dziś zaczął się na pewno jeden przedmiot, chociaż mamy już 8 października. Jak widać, włosi mają na wszystko czas. Ja przyjechałam 21 i pierwszy tydzień spędziłam na załatwianiu wszystkiego. Włóczyłam się z biura to biura. Wędrowałam 50 min na mój wydział, żeby przebyć taką samą drogę powrotną, niczego tam nie załatwiając. Nie miałam zamiaru opisywać każdej pojedynczej wędrówki, ale dziś, kiedy wreszcie byłam na moich pierwszych zajęciach, chcę co nieco opowiedzieć jak to wszystko wyglądało.



Pierwszy tygodzień studenta Erasmusa wyglądają mniej więcej następująco. Po przyjeździe udałyśmy się do biura erasmusów, gdzie zostawiłyśmy kolejny zestaw dokumentów i odebrałyśmy Learning Agriment, który jest najważniejszym dokumentem. Co niektórzy, na przykład ja, musieli iść po swoje LA do koordynatorów wydziałowych. Właśnie w takim celu udałam się w zeszły wtorek na facolta di economia. Bez problemu znalazłam profesora, który miał mój dokument. Powiedziałam co potrzebuję po włosku a także po angielsku ale niestety stwierdził, że on tego nie ma i powinnam się udać do drugiej koordynatorki. Przy okazji zapytałam o lekcje, ponieważ w planie zajęć, który był w internecie, nie znalazłam swoich przedmiotów. Niestety, i na ten temat nic nie wiedział. Ostatecznie w tamtym dniu odwiedziłam cztery różne biura i nikt nic nie wiedział. Jedynym wielkim plusem był plan zajęć wszystkich przedmiotów wraz z aulami. Dostałam rozpiskę, wszystkich przedmiotów jakie obywają się na tym wydziale, co mi ułatwiło dokonanie zmian i wybranie odpowiednich przedmiotów. Kilka dni później okazało się, że jednak na zbyt wiele ten plan się nie przydał. Ok, zamianę sali rozumiem, ale to, że wpisany jest przedmiot, który się w ogóle nie odbywa a na dodatek, łażenie od pokoju do pokoju (kolejny dzień stracony) i szukanie odpowiedzi kto jest nauczycielem przedmiotu widmo, doprowadza mnie do białej gorączki. Żeby odpowiedzieć na pytanie "dlaczego nie było dziś tego przedmiotu i kto jest prowadzącym" musiałam spotkać 5 różnych profesorów, w tym 3 zajmujących się sprawami erasmusów. W pewnym momencie stało się to po prostu zabawne. Nieporadni włoscy pedagodzy :) Wycisnęłam ostatnie poty na to, żeby zdobyć dokładne informacje, dzięki czemu, dziś byłam już na dwóch przedmiotach, co mnie nawet cieszy. Przy okazji pomogłam dwóm nieporadnym erasmusom, a jeden z nich, Litwin stwierdził, że się poddaje i na wszystkie przedmioty
będzie chodził ze mną.
Także mamo, możesz być dumna z córci. Mój rok ZiIP, też może być ze mnie dumny. Przypomnijcie sobie, jak funkcjonowałam na naszym wydziale, zdana na Waszą łaskę. A tu,uporałam się z jednym z najgorszych zadań.

Historia z moim Learning Agriment też jest zabawna, bo po trzech dniach szukania, okazało się, że jednak dokument był w posiadaniu u profesora, u którego byłam pierwszego dnia. Śmiesznym zdarzeniem jest to, że po trafieniu do sekretariatu katedry, w której pracował "nauczyciel widmo" powiedziano mi z wielkim uśmiechem na twarzy : Profesor Petruzzelli jest w auli 11 i własnie prowadzi przedmiot. Uwaga! Wcale go tam nie było i jak się okazało (wysłałam do niego emaila z zapytaniem o przedmiot) i Petruzzelli już w tym roku nie prowadzi tego przedmiotu i prawdopodobnie w tym semestrze Consumer Behaviour się nie odbędzie.

Można się ubawić po pachy. Taka jest właśnie Italia, nikt nic nie wie i  piano piano.

poniedziałek, 7 października 2013

Wycieczka do centrum handlowego

I na centrum handlowe przyszedł wreszcie czas. Zakupy w takim miejscu, wcale nie są takie proste i decyzja o shoppingu musi być zdecydowanie przemyślana. Inaczej, spotka Was przygoda, taka sama jak nas. 

Przerażone deszczowymi zimami, a w zasadzie zbliżającym się deszczowym dniem, postanowiłyśmy wybrać się w daleką podróż do BariBlu, jednego z "miejscowych" centrów handlowych, żeby kupić k a l o s z e. Tak, właśnie w tym roku, zrezygnowałam z kupienia uroczych kozaczków, czy botków, na rzecz wielkich czarnych kaloszy. Nie chciałam ich kupować, na naszej słynnej Via Sparano, więc jedynym rozsądnym rozwiązaniem było po prostu, znalezienie shopping center. Moje kaloszki, kosztowały 40 euro i nie są wyprodukowane przez żadną słynną markę, ale co najważniejsze, są włoskiej produkcji.  Uważamy, że jak na tutejsze ceny butów, 40e jest ok. 
Zaczęłam od pochwalenia się nowym nabytkiem, a powinnam opowiedzieć o tej wielkiej podróży. Mianowicie wszystkie centra handlowe ulokowane są na obrzeżach miasta, jak nie poza ich granicami. Do BariBlu dojeżdża specjalny autobus, który kursuje chyba 4 razy w ciągu dnia, a w sobotę ostatni ruszał po 15 a wracał do Bari o 16 więc wybrałyśmy się autobusem, który miał nas wysadzić w pewnym miejscu, z którego trzeba było kawałek dojść. Nie przerażało nas to, więc bez zastanowienia wsiadłyśmy do naszego pullmana nr 12/. Kierowca wysadził nas na...rondzie, co było bardzo zabawnie. Zaczęło się dość (nie)ciekawie. 
Droga wyglądała mniej więcej tak  


 I oto nasze Bari Blu, do którego, żeby dojść, trzeba było jeszcze przejść przez most, na którym jakiś łaskawy kierowca zatrzymał się i nas podwiózł do celu.

Zakupy skończyłyśmy po godz. 19, kiedy było już całkowicie ciemno, żaden autobus nie kursował i padał deszcz a każda z nas(a była nas trójka)miała po trzy reklamówki zakupów (w tym z jedno wielkie pudło z kaloszami). Nic nam nie pozostało, jak łapać stopa na wyjeździe z centrum handlowego. 



poniedziałek, 30 września 2013

Rachunek sumienia

Siódmy dzień pobytu tutaj, zmusił mnie do podliczenia dotychczasowych wydatków. Niechętnie do tego podeszłam, bo wiedziałam, że tygodniowy rachunek wcale nie jest mały. Nie ma się czego dziwić, kiedy prawie w ogóle nie ograniczałam się w wydawaniu pieniędzy. Oczywiście, musiałam spróbować wszystkiego, a do tego dużo jadłam na mieście, no i nie zdążyłam zrobić porządnych zakupów. Trochę boję się opublikować, tej drastycznej prawdy, ale może komuś się to przyda, kiedy będzie wybierał się w daleką podróż, na erasmusa lub w jakimś innym celu.

Z moich obliczeń wynika, że do od soboty do piątku wydałam ok 438 euro, w tym 300 na mieszkanie (kaucja i pierwszy miesiąc) i 30 za noclegi. Obowiązkowym wydatkiem było też zakupienie włoskiego numeru, co ze zniżką kosztowało 16 euro (dzięki mojej polskiej kracie ESN !). Wychodzi zatem, że na "życie" wydałam 92 euro, czyli ok 380zł! Smutną prawdą jest też to, że imprezy dużo tu kosztują. Za wejście do klubu trzeba zapłacić 10, czasem 8 lub 6 z kartą Erasmusowską, plusem są za to drinki w cenie. W pierwszym tygodniu zapłaciłam tylko raz za imprezę(6 euro) więc wcale nie jest to główny powód wydania tak dużej ilości pieniędzy ;)

Miesięczny grant od uniwersytetu to 390 euro. Mimo, że jestem dobrej myśli, to czasem zastanawiam się, czy to na pewno wystarczy. Moje oczekiwania są dosyć spore. Mam zamiar trochę podróżować i główkuję, na czym zaoszczędzić, jak wydawać pieniądze rozsądnie, szukam najtańszych sklepów etc. Codziennie mijam wystawy z butami, ciuchami i torebkami, dlatego też mam cichą nadzieję, że tak uda mi się zaplanować wydawanie pieniędzy, że starczy mi na zakupienie nowego ciuszka od czasu do czasu.

Jedno jest pewne, że przy takim tempie wydawania pieniędzy, jakie miałam w minionym tygodniu, nie starczy mi na nic. Dlatego poszłam dziś rano do najtańszego sklepu, jaki znalazłam w pobliżu, w którym jest jeden wielki dział discount. Wszystkim Erasmusom polecam Sidis, który znajduje się przy Via Napoli, 301. Wydałam 23,34 euro na zakupy, które powinny mi starczyć prawie na cały miesiąc, a na pewno na dwa tygodnie, zresztą zobaczymy, sama nie wiem ile potrafię zjeść sama ;)  Dla zainteresowanych nowych mieszkańców Bari, podaję do informacji jakie są ceny.
Zakupy wyglądały mniej więcej tak:
2l mleka;
pół litra miodu (który kosztował tyle samo co 250ml w innych sklepach, czyli 2,70 e);
słoiczek pesto1,08; 
chleb 0.65; makarony za 0,34;
duży przecier pomidorowy 0,55;
pomidory w puszcze 0,39;
jogurty małe za 0.25;
ser ricotta 0,59;
3 puszki tuńczyka za 1,79;
dużą puszkę orzo (kawa typu inka) 1,19;
ser w plastrach 140g za 1,29;
prosc.crudo 1,49;
Jest też dużo promocji na ciastka śniadaniowe, cornetty, i inne smakołyki śniadaniowe, a także na zwykłe ciasta, chrupki itp. Wydaje mi się, że już mam wszystko, czego mi trzeba i do sklepu szybko nie zajdę. Ewentualnie od czasu do czasu po mięso, warzywa lub owoce i wodę. Pozostałe potrzebne mi rzeczy mam, i zobaczymy na ile mi to starczy. Warzywa i owoce kupuje mniej więcej raz na 3-5 dni. Dziś wydałam na nie 3 euro (owoce, papryka, ogórek, fasolka szparagowa, cytryny) i powinno mi to starczyć spokojnie na tydzień. Na warzywa obiadowe, jak zwykle złożyłam się z Olą, które też powinny być naszym obiadowym posiłkiem przez kilka najbliższych dni. Za dwie papryki czerwone, 5 pepperoni, 2 cukinie, kalafior zapłaciłyśmy tylko 2 euro. Tak mi się przynajmniej wydaje, że to tylko 2 euro bo w domu praktycznie zakupów nie robię. Zatem, mamo, powiedz mi, czy to dużo, czy mało!

Podsumowując, jestem zadowolona z dzisiejszych zakupów i  ciesze się, że wreszcie miałam czas, żeby je zrobić. Teraz, z pełną lodówką i zapasami w szafkach, zajmę się ogarnianiem szkoły, zajęć dodatkowych typu fitness, sport, etc.





czwartek, 26 września 2013

Znowu Morze

Czy ja śnię? Zadaje sobie to pytanie codziennie. Jak na razie, wszystko idzie po mojej myśli, a nawet jeszcze lepiej i nie wiem, czy tak ma być, czy to jest spokój przed burzą.

Oprócz spokoju i czasu, który jest tylko dla mnie, mam okazję także korzystać z w a k a c j i. Spędzam czas nad morzem, w dodatku Adriatyckim, w którym woda jest dosłownie przejrzysta. Nie jestem fanką plażowania, więc dopiero dziś postarałam się o to, żeby pójść poopalać się na plaży. Kiedy byłam młodsza, co roku  jeździłam na kolonie i aż 5 razy byłam właśnie nad naszym Bałtyckim morzem. To były lata, w którym kochałam spędzać czas nad wodą. Opalać się mogłam całymi dniami. Słońce dodawało mi wewnętrznej energii, a nie kończąca się linia morskiego horyzontu zawsze wywierała na mnie ogromne wrażenie. Nie wiem, w którym momencie przestałam to robić. Wiem, że czułam się w tedy beztrosko i bardzo dobrze, czego obecnie często mi brakuje. Chyba wieczne pędzenie do przodu, niemożliwość zatrzymania się chociaż na chwilę, sprawiło, że w wakacje wybieram góry a nie morze. Zawsze aktywna, nawet podczas wypoczynku. Nie zastanawiałam się nigdy przedtem nad tym ale może ma to jakiś sens, że nie bez powodu jedyną uczelnią, na którą mogłam pojechać jest nadmorskie Bari (oczywiście włoską uczelnią). Może właśnie tutaj, w ten sposób, mam się stu procentowo zrelaksować, może to będzie powrót do moich upragnionych, słonecznych, nadmorskich wakacji. Zatem spróbuję, i jutro także pójdę nad morze.








wtorek, 24 września 2013

Palazzo Polacco

Kolejny dzień mija, a mi ekscytacja nowym miejscem nie spadła nawet o minimum. Za każdym razem, kiedy znajdę się w mieszkaniu, zachwycam się tym cudem, że udało nam się tu zamieszkać za tak małą kasę. Jeżeli chodzi o koszty mieszkań, to są całkiem spore. W kamienicy, w której miałyśmy mieszkać, pokój dwuosobowy kosztuje 250 a pojedynczy 200. W każdym z nich zmieściła by się jeszcze jedna osoba, i koszty byłyby mniejsze, ale włascicielka kamienicy nie chciała się na to zgodzić. Starndart był marny. Widziałyśmy raz przy wejściu KARALUCHA, co nas kompletnie zniechęciło do tego miejsca. Mnie w zasadzie bardziej przerażało zimno. Bałam się jak cholera, że będę tam marzła bo ogrzewania praktycznie, oprócz piecyka, nie było. Mogę poświęcić naprawdę dużo, żeby tylko było mi ciepło w domku.
Kamienica Rity nazwana jest przed "miejscowych" palazzo polacco, ze względu na to, że zazwyczaj mieszkają tam same Polki.

Narzekałam koledze, miejscowemu Włochowi, ale ten pocieszał mnie, że taniej nie znajdziemy a poza tym jest to 10 min od centrum. Mieszkanie, które teraz mamy, znajduje się praktycznie w centrum, 6 min od starówki. Poprzednio mieszkały w nim 4 Polki ( i chyba zawsze mieszkały w nim dziewczyny z Polski) i właściciel był zaskoczony, na wieść o dołączeniu piątej osoby. Reakcja była niezwykle sympatyczna "Oh my God, I need to by the next one mirror for you). Nie było żadnego problemu, wręcz przeciwnie. Nie wiem jakim cudem, ale wynegocjowałyśmy najniższą cenę tego apartamenciku i zamiast po 180 płacimy 150. Wszystko idzie jak po maśle.












Panino 2,20
Woda mała 0.60
Lody 1,50
Zakupy kosmetyczne 7,20
(nivea 150 ml, 6 golarek wilkinson, zmywacz do paznokci)
Buty - klapki na lato 5
Duży jogurt naturalny 1,19!!!
Wino 1,99
Reszta zakupów (2xLavazza, 4 duże zielone jabłka, serek topiony) 5,20
Zakupy wspólne (pieczywo, woda, obiad, kolacja, środki czystości) 

Razem : 

Miód i malinki

Przerażenie związane z dużymi kosztami związanymi z wynajmowaniem mieszkania nadal się utrzymywało, więc postanowiłam oszczędzać jeszcze bardziej. Jeżeli chodzi o dzisiejszy dzień, to na chęciach się tylko skończyło bo dopieściłam moje podniebienie.
Z samego rana ruszyłyśmy na rynek, z misją kupienia kosmetyków. Kupiłam balsam Deborah za 3 euro i szampon fryzjerski w tej samej cenie. Można tu kupić wiele kosmetyków dobrych marek, płacąc za nie od 2 do 5 euro, za te z najwyższej półki. Moim zdaniem opłaca się to, więc jak będziecie tu przyjeżdżać, postarajcie się znaleźć jakiś duży rynek mercato i poszukajcie stoisk z kosmetykami. Jakość ich jest lepsza niż w Polsce, z reguły kosmetyki sprzedawane na zachodzie są lepsze od naszych. Całą drogę zachwycałam się moim nowym dobytkiem.
Wracając zaszłyśmy do sklepu, żeby spróbować przepysznej panini. Trafiłyśmy chyba na jakiś delikates bo cena kanapki nieźle nas zaskoczyła. Bułka z prosciutto crudo, z serem, rukolą i pomidorami była warta 3 euro. Cena, w sumie podobna do kanapek w Subway'u więc tragedii nie ma, ale jeżeli chodzi o smak, nie da się tego porównać. Idąc dalej wskoczyłyśmy na moment do supermarketu, żeby wreszcie zrobić nasze pierwsze, porządne zakupy. Powoli mijałyśmy pułki z asortymentem, żeby nie przeoczyć żadnej cenowej okazji. Nasze bystre oko zauważyło, na przykład kawę Lawazzę po 5 euro za dwa opakowania. W Polsce zapłacimy ok. 18zł (jak nie więcej), a tu ta dobroć kosztuje nas tylko 10zł. Kto bystrzejszy, może znaleźć jeszcze taniej. A więc kawosze, zbieram zamówienia na ten specjał :) Poza tym nie powinno być problemu z przewożeniem tego w bagażu podręcznym, więc odwiedzając mnie, zaplanujcie miejsce na kawę. Nie można opuścić Italii nie kupując kawy! Naprawdę warto, aromat jest  p o  p r o s t u unikatowy.
Żeby tradycji stało się zadość, a raczej, żeby powiedzieć, że wszystkiego, co dobre już zasmakowałam, na kolacje zjadłyśmy mozzarelę z pomidorami, a żeby uczcić zmianę mieszkania, zafundowałyśmy sobie wino (6e)

Tak beztrosko minęły mi dwa dni. Na razie bardzo mi się podoba jestem dobrej myśli. Znalazłyśmy cudowne mieszkanie, które znajduje się w samym centrum miasta. W okół nas są same sklepy światowej klasy projektantów. Może kiedyś trafię na jakąś w i e l k ą promocję i zrobię zakup u Gucciego ;)
Mieszkanko nasze jest milion razy lepsze od mieszkań z Corso Mazzini. Jest czyste, wyremontowane, full exlusive. Jest tu internet, telewizor, pełne wyposażenie kuchenne, nawet blender mamy ;) Przede wszystkim, zimą będzie tu ciepło bo w 300 letnim budynku, grube mury dobrze chronią przed nadmorskim silnym wiatrem. Ponoć zimą jest tu zimniej niż w Polsce. Wilgoć i wiatr przenikają w kości i trzeba znaleźć bardzo dobrą kurtkę, która tego nie przepuści. U Rity niestety nie było ogrzewania i naprawdę kiepsko to wyglądało. Tutaj do mieszkania wjeżdżam windą, mamy taras zamiast balkonu i urokliwe sufity.
Rachunek : 
Szampon 3
Balsam 3
Warzywa na obiad + brzoskwinie 1 
(za pół kg fasolki i 4 ogromne brzoskwinie zapłaciłyśmy 2 euro, czy to dużo?
Panino 3 
Zakupy z sklepie 5,45
10 rolek papieru 1,55
 (kawa, woda, pasta do zębów, duży żel Dove, mleko, mozzarella, jogurt)
wino 3
Znaczek 16 
(nie mam pojęcia na co ten znaczek, ale potrzebny na uniwersytet)

Razem : 35 euro

poniedziałek, 23 września 2013

Mieszkanie czy akademik?

Zastanawiałam się przez długi czas, czy zrezygnowanie z akademika było odpowiednią decyzją. Nie jest łatwo zadecydować, jak będzie łatwiej. Próbowałam podjąć decyzję poprzez proste kalkulacje.

Akademik kosztuje 130 euro miesięcznie. Wliczone są do tego opłaty stałe. Niestety decydując się na to rozwiązanie, musiałabym zrezygnować z samodzielnego wyżywienia. Tutaj w akademikach nie ma kuchni a więc wszystkie posiłki zjadałabym "na zewnątrz". Włoskie śniadanie, czyli cornet i kawa kosztowałoby mnie po najniższej akademickiej cenie 1,10. Stołówkowe obiady kosztują 3 euro. Już wychodzi mi to 90 za obiady i 60 za śniadanie, razem 150. 130 + 150 = 280. 
Czy w takim wypadku wynajęcie mieszkania się opłaca? Mieszkania, które miałam do wyboru znajdowały się w jednej kamienicy. Standard ich był masakryczny. Ceny wahały się w granicach 110-140 euro za pokój dwuosobowy. Do tego trzeba doliczyć opłaty za prąd, wodę i gaz, a z opowieści dziewczyny zamieszkującej tą kamienicę to trzeba się nastawić na ok 20-30 euro. Od 280 odejmując 170 zostaje nam 110 euro na obiady i śniadania, co na pewno powinno wystarczyć bo zabrałam ze sobą płatki owsiane, kasze manną, jaglaną, płatki jaglane. Po tej kalkulacji stwierdziłam, że zdecydowanie wolę mieszkać w mieszkaniu. Trochę się obawiam, że zabraknie mi w którymś momencie kasy. Zresztą, co by to było za życia, bez odrobiny adrenaliny. 








Kawa, cornet, bachata

Może niektórych zdziwi to, że będę na blogu dzieliła się doświadczeniem związanym z wydawaniem kasy, zamiast pisać jakie spaniałe, beztroskie jest życie Erasmusów. Przyjechałam tu, żeby zasmakować życia na własny rachunek. No może nie do końca własny, bo przyjemność szastania pieniędzmi daje mi UWM. Chcę się nauczyć rozsądnego wydawania pieniędzmi. Zobaczę, czy budżet, który mi dano, wystarcza na moje zachcianki. Sprawdzimy też, jak droga jest Italia i czy się opłaca tu mieszkać. Dlatego będę prowadziła tu kosztorys domowych wydatków. Mam nadzieję, że dzięki temu, zorientuję się prędko, kiedy moje beztroskie życie erasmusa, może doprowadzić mnie do bankructwa.


Pierwszy dzień, przywitał mnie poczęstował mnie prawie wszystkim co najlepsze. Rano, ruszyłam od razu do najbliższego baru, żeby wreszcie zakosztować utęsknionej kawy i podniebienie nacieszyć włoskim rogalikiem. Po drodze zaszłam do warzywniaka, żeby sprawdzić ceny warzyw i owoców. Zdecydowałam się tylko na jedną dużą brzoskwinię, którą ostatecznie dostałam w prezencie :) Między innymi za to uwielbiam włochów. Po śniadaniu, poszłyśmy nacieszyć się słońcem i spacerowałyśmy wzdłuż morza Adriatyckiego, zwiedzając przy okazji urocze stare miasto. Na każdym rogu mijałyśmy pizzerię, bary kawowe i lodziarnie. Podczas spaceru, nie pożałowałam sobie pysznych włoskich lodów, za które zapłaciłam 2 euro. 
Na obiad ugotowałyśmy zieloną fasolkę szparagową i marchewkę. Za pół kg fasolki, dwie duże marchewki i dwa soczyste pomidory wydałyśmy kolejne 2euro.  Rozpusty nie ma końca, wieczór zakończyłam kawałkiem pizzy za 2 e i Nastro Azzuro również za dwojkę. Pieniądze lecą jak szalone, ale nie ma się czego dziwić. Czekałam na to siedem miesięcy. Wieczór był niczym wisienka na torcie. Mój pierwszy dzień, zupełnie nie zaplanowany, zakończył się imprezą latynoamerykańską . Salsa, bachata, marengue i Kinga może iść spać.





Rachunek : 
Kawa + cornet 1,50
Warzywa 1
Woda 1!!!
Lody 2
Kawałek pizzy 2
Małe piwo 2

Razem : 9,50

(Ostatnie cztery pozycje  kupione były na starym mieście)


niedziela, 22 września 2013

Lekkie przerażenie na dzień dobry.

Dotarłam wreszcie do mojej wymarzonej Italii. Postanowiłam zdawać relację z mojego pobytu, w miarę jak najczęściej. Przyjechałam tu z wielce ambitnymi planami. Primo, postanowiłam zamieszkać w mieszkaniu, a nie w akademiku. Chcę prowadzić kosztorys codziennych wydatków, co będzie dla mnie poważną nauką, a dla innych, np. przyszłych Erasmusów może być w pomocą w wyobrażeniu tutejszych realiów.
Pierwszy problem pojawił się już pierwszego dnia. Wynajęcie pokoju nie jest wcale takie proste, nawet jeżeli pośrednikiem wynajmu są polskie studentki. Po przyjeździe na miejsce, czyli Corso Mazzini 21, zmieniły się oczekiwania właścicielki kamienicy. Ostatecznie skończyłam na bruku, tzn. nie wynajęłam jeszcze pokoju na stałe, lecz musiałam zapłacić za 3 noce (po 10e) bo pokój dla nas będzie wolny dopiero za trzy dni. Powiem, że i tak dobrze wyszłyśmy, bo początkowo zaoferowano nam przenocowanie w hostelu, co by kosztowało kilka euro za dobę więcej.
Prawdopodobnie będę mieszkała dwa piętra niżej, i dzieliła jeden pokój po 110 euro od osoby (jeżeli Rita, właścicielka nie zmieni zdania). Żałuję trochę, że zrezygnowałam z akademika, ale z drugiej strony, nikt nie mówił, że będzie łatwo. Czekamy cierpliwie na dalszy ciąg wydarzeń, czyli do wtorku.

Pizzerię mamy 5 kroków od naszej kamienicy. Wpadłyśmy do niej na kolację. Pizza i Perwoni (włoskie piwo butelkowe 0,33ml) kosztowało mnie 5 euro. Jestem za bardzo zmęczona, aby opisać zachwyt mojej pierwszej kolacji, ale uwierzcie mi, niebo w gębie. Jestem zachwycona bo dostałam wreszcie to co tak bardzo chciałam.

To tyle na temat mieszkania i jedzenia. Opowiem teraz, jaka byłam dzielna podczas podróży. Zazwyczaj erasmusi umawiają się tak, że ktoś po nich wychodzi. Ja zdobyłam tylko znikome informacje o dwóch autobusach, które powinny mnie dowieść na miejsce. Informacje od dwóch różnych źródeł, nie pokrywały się więc przez chwilę pomyślałam, że jest spora szansa na to, żeby się zgubić. Nie wiem jakim cudem, ale jakimś na pewno, dojechałam do mojej lekko obskurnej kamienicy.

Wieczorem, mimo wielkiego zmęczenia i zamykających się oczu, poszłyśmy nad morzę. Pierwszy zwiad zaliczony. Okolica jest świetna. Bardzo mi się podoba. Czuję się jakbym była we Włoszech. Kurczę, ja chyba tu jestem!


Po pierwszym dniu jestem trochę przerażona i mam pewne obawy, z drugiej jednak strony nic mi nie psuje humoru i jestem podekscytowana tym wyjazdem. W mieszkaniu unosi się moja ulubiona mieszanka zapachów, między innymi oliwy z oliwek i kawy


2 bilety autobusowe 3 euro
Noclegi 3x10euro
Pizza i Peroni 4 euro

Razem 37 euro