Etykiety

poniedziałek, 30 września 2013

Rachunek sumienia

Siódmy dzień pobytu tutaj, zmusił mnie do podliczenia dotychczasowych wydatków. Niechętnie do tego podeszłam, bo wiedziałam, że tygodniowy rachunek wcale nie jest mały. Nie ma się czego dziwić, kiedy prawie w ogóle nie ograniczałam się w wydawaniu pieniędzy. Oczywiście, musiałam spróbować wszystkiego, a do tego dużo jadłam na mieście, no i nie zdążyłam zrobić porządnych zakupów. Trochę boję się opublikować, tej drastycznej prawdy, ale może komuś się to przyda, kiedy będzie wybierał się w daleką podróż, na erasmusa lub w jakimś innym celu.

Z moich obliczeń wynika, że do od soboty do piątku wydałam ok 438 euro, w tym 300 na mieszkanie (kaucja i pierwszy miesiąc) i 30 za noclegi. Obowiązkowym wydatkiem było też zakupienie włoskiego numeru, co ze zniżką kosztowało 16 euro (dzięki mojej polskiej kracie ESN !). Wychodzi zatem, że na "życie" wydałam 92 euro, czyli ok 380zł! Smutną prawdą jest też to, że imprezy dużo tu kosztują. Za wejście do klubu trzeba zapłacić 10, czasem 8 lub 6 z kartą Erasmusowską, plusem są za to drinki w cenie. W pierwszym tygodniu zapłaciłam tylko raz za imprezę(6 euro) więc wcale nie jest to główny powód wydania tak dużej ilości pieniędzy ;)

Miesięczny grant od uniwersytetu to 390 euro. Mimo, że jestem dobrej myśli, to czasem zastanawiam się, czy to na pewno wystarczy. Moje oczekiwania są dosyć spore. Mam zamiar trochę podróżować i główkuję, na czym zaoszczędzić, jak wydawać pieniądze rozsądnie, szukam najtańszych sklepów etc. Codziennie mijam wystawy z butami, ciuchami i torebkami, dlatego też mam cichą nadzieję, że tak uda mi się zaplanować wydawanie pieniędzy, że starczy mi na zakupienie nowego ciuszka od czasu do czasu.

Jedno jest pewne, że przy takim tempie wydawania pieniędzy, jakie miałam w minionym tygodniu, nie starczy mi na nic. Dlatego poszłam dziś rano do najtańszego sklepu, jaki znalazłam w pobliżu, w którym jest jeden wielki dział discount. Wszystkim Erasmusom polecam Sidis, który znajduje się przy Via Napoli, 301. Wydałam 23,34 euro na zakupy, które powinny mi starczyć prawie na cały miesiąc, a na pewno na dwa tygodnie, zresztą zobaczymy, sama nie wiem ile potrafię zjeść sama ;)  Dla zainteresowanych nowych mieszkańców Bari, podaję do informacji jakie są ceny.
Zakupy wyglądały mniej więcej tak:
2l mleka;
pół litra miodu (który kosztował tyle samo co 250ml w innych sklepach, czyli 2,70 e);
słoiczek pesto1,08; 
chleb 0.65; makarony za 0,34;
duży przecier pomidorowy 0,55;
pomidory w puszcze 0,39;
jogurty małe za 0.25;
ser ricotta 0,59;
3 puszki tuńczyka za 1,79;
dużą puszkę orzo (kawa typu inka) 1,19;
ser w plastrach 140g za 1,29;
prosc.crudo 1,49;
Jest też dużo promocji na ciastka śniadaniowe, cornetty, i inne smakołyki śniadaniowe, a także na zwykłe ciasta, chrupki itp. Wydaje mi się, że już mam wszystko, czego mi trzeba i do sklepu szybko nie zajdę. Ewentualnie od czasu do czasu po mięso, warzywa lub owoce i wodę. Pozostałe potrzebne mi rzeczy mam, i zobaczymy na ile mi to starczy. Warzywa i owoce kupuje mniej więcej raz na 3-5 dni. Dziś wydałam na nie 3 euro (owoce, papryka, ogórek, fasolka szparagowa, cytryny) i powinno mi to starczyć spokojnie na tydzień. Na warzywa obiadowe, jak zwykle złożyłam się z Olą, które też powinny być naszym obiadowym posiłkiem przez kilka najbliższych dni. Za dwie papryki czerwone, 5 pepperoni, 2 cukinie, kalafior zapłaciłyśmy tylko 2 euro. Tak mi się przynajmniej wydaje, że to tylko 2 euro bo w domu praktycznie zakupów nie robię. Zatem, mamo, powiedz mi, czy to dużo, czy mało!

Podsumowując, jestem zadowolona z dzisiejszych zakupów i  ciesze się, że wreszcie miałam czas, żeby je zrobić. Teraz, z pełną lodówką i zapasami w szafkach, zajmę się ogarnianiem szkoły, zajęć dodatkowych typu fitness, sport, etc.





czwartek, 26 września 2013

Znowu Morze

Czy ja śnię? Zadaje sobie to pytanie codziennie. Jak na razie, wszystko idzie po mojej myśli, a nawet jeszcze lepiej i nie wiem, czy tak ma być, czy to jest spokój przed burzą.

Oprócz spokoju i czasu, który jest tylko dla mnie, mam okazję także korzystać z w a k a c j i. Spędzam czas nad morzem, w dodatku Adriatyckim, w którym woda jest dosłownie przejrzysta. Nie jestem fanką plażowania, więc dopiero dziś postarałam się o to, żeby pójść poopalać się na plaży. Kiedy byłam młodsza, co roku  jeździłam na kolonie i aż 5 razy byłam właśnie nad naszym Bałtyckim morzem. To były lata, w którym kochałam spędzać czas nad wodą. Opalać się mogłam całymi dniami. Słońce dodawało mi wewnętrznej energii, a nie kończąca się linia morskiego horyzontu zawsze wywierała na mnie ogromne wrażenie. Nie wiem, w którym momencie przestałam to robić. Wiem, że czułam się w tedy beztrosko i bardzo dobrze, czego obecnie często mi brakuje. Chyba wieczne pędzenie do przodu, niemożliwość zatrzymania się chociaż na chwilę, sprawiło, że w wakacje wybieram góry a nie morze. Zawsze aktywna, nawet podczas wypoczynku. Nie zastanawiałam się nigdy przedtem nad tym ale może ma to jakiś sens, że nie bez powodu jedyną uczelnią, na którą mogłam pojechać jest nadmorskie Bari (oczywiście włoską uczelnią). Może właśnie tutaj, w ten sposób, mam się stu procentowo zrelaksować, może to będzie powrót do moich upragnionych, słonecznych, nadmorskich wakacji. Zatem spróbuję, i jutro także pójdę nad morze.








wtorek, 24 września 2013

Palazzo Polacco

Kolejny dzień mija, a mi ekscytacja nowym miejscem nie spadła nawet o minimum. Za każdym razem, kiedy znajdę się w mieszkaniu, zachwycam się tym cudem, że udało nam się tu zamieszkać za tak małą kasę. Jeżeli chodzi o koszty mieszkań, to są całkiem spore. W kamienicy, w której miałyśmy mieszkać, pokój dwuosobowy kosztuje 250 a pojedynczy 200. W każdym z nich zmieściła by się jeszcze jedna osoba, i koszty byłyby mniejsze, ale włascicielka kamienicy nie chciała się na to zgodzić. Starndart był marny. Widziałyśmy raz przy wejściu KARALUCHA, co nas kompletnie zniechęciło do tego miejsca. Mnie w zasadzie bardziej przerażało zimno. Bałam się jak cholera, że będę tam marzła bo ogrzewania praktycznie, oprócz piecyka, nie było. Mogę poświęcić naprawdę dużo, żeby tylko było mi ciepło w domku.
Kamienica Rity nazwana jest przed "miejscowych" palazzo polacco, ze względu na to, że zazwyczaj mieszkają tam same Polki.

Narzekałam koledze, miejscowemu Włochowi, ale ten pocieszał mnie, że taniej nie znajdziemy a poza tym jest to 10 min od centrum. Mieszkanie, które teraz mamy, znajduje się praktycznie w centrum, 6 min od starówki. Poprzednio mieszkały w nim 4 Polki ( i chyba zawsze mieszkały w nim dziewczyny z Polski) i właściciel był zaskoczony, na wieść o dołączeniu piątej osoby. Reakcja była niezwykle sympatyczna "Oh my God, I need to by the next one mirror for you). Nie było żadnego problemu, wręcz przeciwnie. Nie wiem jakim cudem, ale wynegocjowałyśmy najniższą cenę tego apartamenciku i zamiast po 180 płacimy 150. Wszystko idzie jak po maśle.












Panino 2,20
Woda mała 0.60
Lody 1,50
Zakupy kosmetyczne 7,20
(nivea 150 ml, 6 golarek wilkinson, zmywacz do paznokci)
Buty - klapki na lato 5
Duży jogurt naturalny 1,19!!!
Wino 1,99
Reszta zakupów (2xLavazza, 4 duże zielone jabłka, serek topiony) 5,20
Zakupy wspólne (pieczywo, woda, obiad, kolacja, środki czystości) 

Razem : 

Miód i malinki

Przerażenie związane z dużymi kosztami związanymi z wynajmowaniem mieszkania nadal się utrzymywało, więc postanowiłam oszczędzać jeszcze bardziej. Jeżeli chodzi o dzisiejszy dzień, to na chęciach się tylko skończyło bo dopieściłam moje podniebienie.
Z samego rana ruszyłyśmy na rynek, z misją kupienia kosmetyków. Kupiłam balsam Deborah za 3 euro i szampon fryzjerski w tej samej cenie. Można tu kupić wiele kosmetyków dobrych marek, płacąc za nie od 2 do 5 euro, za te z najwyższej półki. Moim zdaniem opłaca się to, więc jak będziecie tu przyjeżdżać, postarajcie się znaleźć jakiś duży rynek mercato i poszukajcie stoisk z kosmetykami. Jakość ich jest lepsza niż w Polsce, z reguły kosmetyki sprzedawane na zachodzie są lepsze od naszych. Całą drogę zachwycałam się moim nowym dobytkiem.
Wracając zaszłyśmy do sklepu, żeby spróbować przepysznej panini. Trafiłyśmy chyba na jakiś delikates bo cena kanapki nieźle nas zaskoczyła. Bułka z prosciutto crudo, z serem, rukolą i pomidorami była warta 3 euro. Cena, w sumie podobna do kanapek w Subway'u więc tragedii nie ma, ale jeżeli chodzi o smak, nie da się tego porównać. Idąc dalej wskoczyłyśmy na moment do supermarketu, żeby wreszcie zrobić nasze pierwsze, porządne zakupy. Powoli mijałyśmy pułki z asortymentem, żeby nie przeoczyć żadnej cenowej okazji. Nasze bystre oko zauważyło, na przykład kawę Lawazzę po 5 euro za dwa opakowania. W Polsce zapłacimy ok. 18zł (jak nie więcej), a tu ta dobroć kosztuje nas tylko 10zł. Kto bystrzejszy, może znaleźć jeszcze taniej. A więc kawosze, zbieram zamówienia na ten specjał :) Poza tym nie powinno być problemu z przewożeniem tego w bagażu podręcznym, więc odwiedzając mnie, zaplanujcie miejsce na kawę. Nie można opuścić Italii nie kupując kawy! Naprawdę warto, aromat jest  p o  p r o s t u unikatowy.
Żeby tradycji stało się zadość, a raczej, żeby powiedzieć, że wszystkiego, co dobre już zasmakowałam, na kolacje zjadłyśmy mozzarelę z pomidorami, a żeby uczcić zmianę mieszkania, zafundowałyśmy sobie wino (6e)

Tak beztrosko minęły mi dwa dni. Na razie bardzo mi się podoba jestem dobrej myśli. Znalazłyśmy cudowne mieszkanie, które znajduje się w samym centrum miasta. W okół nas są same sklepy światowej klasy projektantów. Może kiedyś trafię na jakąś w i e l k ą promocję i zrobię zakup u Gucciego ;)
Mieszkanko nasze jest milion razy lepsze od mieszkań z Corso Mazzini. Jest czyste, wyremontowane, full exlusive. Jest tu internet, telewizor, pełne wyposażenie kuchenne, nawet blender mamy ;) Przede wszystkim, zimą będzie tu ciepło bo w 300 letnim budynku, grube mury dobrze chronią przed nadmorskim silnym wiatrem. Ponoć zimą jest tu zimniej niż w Polsce. Wilgoć i wiatr przenikają w kości i trzeba znaleźć bardzo dobrą kurtkę, która tego nie przepuści. U Rity niestety nie było ogrzewania i naprawdę kiepsko to wyglądało. Tutaj do mieszkania wjeżdżam windą, mamy taras zamiast balkonu i urokliwe sufity.
Rachunek : 
Szampon 3
Balsam 3
Warzywa na obiad + brzoskwinie 1 
(za pół kg fasolki i 4 ogromne brzoskwinie zapłaciłyśmy 2 euro, czy to dużo?
Panino 3 
Zakupy z sklepie 5,45
10 rolek papieru 1,55
 (kawa, woda, pasta do zębów, duży żel Dove, mleko, mozzarella, jogurt)
wino 3
Znaczek 16 
(nie mam pojęcia na co ten znaczek, ale potrzebny na uniwersytet)

Razem : 35 euro

poniedziałek, 23 września 2013

Mieszkanie czy akademik?

Zastanawiałam się przez długi czas, czy zrezygnowanie z akademika było odpowiednią decyzją. Nie jest łatwo zadecydować, jak będzie łatwiej. Próbowałam podjąć decyzję poprzez proste kalkulacje.

Akademik kosztuje 130 euro miesięcznie. Wliczone są do tego opłaty stałe. Niestety decydując się na to rozwiązanie, musiałabym zrezygnować z samodzielnego wyżywienia. Tutaj w akademikach nie ma kuchni a więc wszystkie posiłki zjadałabym "na zewnątrz". Włoskie śniadanie, czyli cornet i kawa kosztowałoby mnie po najniższej akademickiej cenie 1,10. Stołówkowe obiady kosztują 3 euro. Już wychodzi mi to 90 za obiady i 60 za śniadanie, razem 150. 130 + 150 = 280. 
Czy w takim wypadku wynajęcie mieszkania się opłaca? Mieszkania, które miałam do wyboru znajdowały się w jednej kamienicy. Standard ich był masakryczny. Ceny wahały się w granicach 110-140 euro za pokój dwuosobowy. Do tego trzeba doliczyć opłaty za prąd, wodę i gaz, a z opowieści dziewczyny zamieszkującej tą kamienicę to trzeba się nastawić na ok 20-30 euro. Od 280 odejmując 170 zostaje nam 110 euro na obiady i śniadania, co na pewno powinno wystarczyć bo zabrałam ze sobą płatki owsiane, kasze manną, jaglaną, płatki jaglane. Po tej kalkulacji stwierdziłam, że zdecydowanie wolę mieszkać w mieszkaniu. Trochę się obawiam, że zabraknie mi w którymś momencie kasy. Zresztą, co by to było za życia, bez odrobiny adrenaliny. 








Kawa, cornet, bachata

Może niektórych zdziwi to, że będę na blogu dzieliła się doświadczeniem związanym z wydawaniem kasy, zamiast pisać jakie spaniałe, beztroskie jest życie Erasmusów. Przyjechałam tu, żeby zasmakować życia na własny rachunek. No może nie do końca własny, bo przyjemność szastania pieniędzmi daje mi UWM. Chcę się nauczyć rozsądnego wydawania pieniędzmi. Zobaczę, czy budżet, który mi dano, wystarcza na moje zachcianki. Sprawdzimy też, jak droga jest Italia i czy się opłaca tu mieszkać. Dlatego będę prowadziła tu kosztorys domowych wydatków. Mam nadzieję, że dzięki temu, zorientuję się prędko, kiedy moje beztroskie życie erasmusa, może doprowadzić mnie do bankructwa.


Pierwszy dzień, przywitał mnie poczęstował mnie prawie wszystkim co najlepsze. Rano, ruszyłam od razu do najbliższego baru, żeby wreszcie zakosztować utęsknionej kawy i podniebienie nacieszyć włoskim rogalikiem. Po drodze zaszłam do warzywniaka, żeby sprawdzić ceny warzyw i owoców. Zdecydowałam się tylko na jedną dużą brzoskwinię, którą ostatecznie dostałam w prezencie :) Między innymi za to uwielbiam włochów. Po śniadaniu, poszłyśmy nacieszyć się słońcem i spacerowałyśmy wzdłuż morza Adriatyckiego, zwiedzając przy okazji urocze stare miasto. Na każdym rogu mijałyśmy pizzerię, bary kawowe i lodziarnie. Podczas spaceru, nie pożałowałam sobie pysznych włoskich lodów, za które zapłaciłam 2 euro. 
Na obiad ugotowałyśmy zieloną fasolkę szparagową i marchewkę. Za pół kg fasolki, dwie duże marchewki i dwa soczyste pomidory wydałyśmy kolejne 2euro.  Rozpusty nie ma końca, wieczór zakończyłam kawałkiem pizzy za 2 e i Nastro Azzuro również za dwojkę. Pieniądze lecą jak szalone, ale nie ma się czego dziwić. Czekałam na to siedem miesięcy. Wieczór był niczym wisienka na torcie. Mój pierwszy dzień, zupełnie nie zaplanowany, zakończył się imprezą latynoamerykańską . Salsa, bachata, marengue i Kinga może iść spać.





Rachunek : 
Kawa + cornet 1,50
Warzywa 1
Woda 1!!!
Lody 2
Kawałek pizzy 2
Małe piwo 2

Razem : 9,50

(Ostatnie cztery pozycje  kupione były na starym mieście)


niedziela, 22 września 2013

Lekkie przerażenie na dzień dobry.

Dotarłam wreszcie do mojej wymarzonej Italii. Postanowiłam zdawać relację z mojego pobytu, w miarę jak najczęściej. Przyjechałam tu z wielce ambitnymi planami. Primo, postanowiłam zamieszkać w mieszkaniu, a nie w akademiku. Chcę prowadzić kosztorys codziennych wydatków, co będzie dla mnie poważną nauką, a dla innych, np. przyszłych Erasmusów może być w pomocą w wyobrażeniu tutejszych realiów.
Pierwszy problem pojawił się już pierwszego dnia. Wynajęcie pokoju nie jest wcale takie proste, nawet jeżeli pośrednikiem wynajmu są polskie studentki. Po przyjeździe na miejsce, czyli Corso Mazzini 21, zmieniły się oczekiwania właścicielki kamienicy. Ostatecznie skończyłam na bruku, tzn. nie wynajęłam jeszcze pokoju na stałe, lecz musiałam zapłacić za 3 noce (po 10e) bo pokój dla nas będzie wolny dopiero za trzy dni. Powiem, że i tak dobrze wyszłyśmy, bo początkowo zaoferowano nam przenocowanie w hostelu, co by kosztowało kilka euro za dobę więcej.
Prawdopodobnie będę mieszkała dwa piętra niżej, i dzieliła jeden pokój po 110 euro od osoby (jeżeli Rita, właścicielka nie zmieni zdania). Żałuję trochę, że zrezygnowałam z akademika, ale z drugiej strony, nikt nie mówił, że będzie łatwo. Czekamy cierpliwie na dalszy ciąg wydarzeń, czyli do wtorku.

Pizzerię mamy 5 kroków od naszej kamienicy. Wpadłyśmy do niej na kolację. Pizza i Perwoni (włoskie piwo butelkowe 0,33ml) kosztowało mnie 5 euro. Jestem za bardzo zmęczona, aby opisać zachwyt mojej pierwszej kolacji, ale uwierzcie mi, niebo w gębie. Jestem zachwycona bo dostałam wreszcie to co tak bardzo chciałam.

To tyle na temat mieszkania i jedzenia. Opowiem teraz, jaka byłam dzielna podczas podróży. Zazwyczaj erasmusi umawiają się tak, że ktoś po nich wychodzi. Ja zdobyłam tylko znikome informacje o dwóch autobusach, które powinny mnie dowieść na miejsce. Informacje od dwóch różnych źródeł, nie pokrywały się więc przez chwilę pomyślałam, że jest spora szansa na to, żeby się zgubić. Nie wiem jakim cudem, ale jakimś na pewno, dojechałam do mojej lekko obskurnej kamienicy.

Wieczorem, mimo wielkiego zmęczenia i zamykających się oczu, poszłyśmy nad morzę. Pierwszy zwiad zaliczony. Okolica jest świetna. Bardzo mi się podoba. Czuję się jakbym była we Włoszech. Kurczę, ja chyba tu jestem!


Po pierwszym dniu jestem trochę przerażona i mam pewne obawy, z drugiej jednak strony nic mi nie psuje humoru i jestem podekscytowana tym wyjazdem. W mieszkaniu unosi się moja ulubiona mieszanka zapachów, między innymi oliwy z oliwek i kawy


2 bilety autobusowe 3 euro
Noclegi 3x10euro
Pizza i Peroni 4 euro

Razem 37 euro