Najwyższy czas powrócić do głównego tematu, czyli spojrzeć na to co się tu dzieje, pod kątek ekonomicznym. Nie będę pisała o wszystkich wydatkach i o tym, jak pieniądze dosłownie rozpływają się w powietrzu, żeby zaoszczędzić sobie jakiegoś zawału serca... Napiszę o tym, jak tym razem zaoszczędzić na czasie i przygotować obiad w kilkanaście minut. Wiem, że każdy z nas ma taki sam problem, nie ważne czy za granicą, czy w domu. Odwieczny problem studentów to dobrze i tanio zjeść!
Mistrzem patelni jeszcze nie jestem, ale na życzenie Ady, zaczynam pisać o gotowaniu. Nie wiem jak u studentów w Polsce, ale tutaj mamy w zwyczaju posiadanie w zapasie tuńczyka w oleju lub w wodzie. Do ugotowania szybkiego i smacznego obiadu, potrzebujemy :
tuńczyk w oleju jedna puszka
marchewka
dwie łyżki groszku konserwowanego
dwie łyżki kaszy jaglanej (we Włoszech raczej kuskus)
Kaszę gotujemy wg przepisu. Marchewkę kroimy w małą kostkę i gotujemy(raczej dusimy!) w osolonej i osłodzonej wodzie. Wody tylko tyle, żeby marchew była przykryta. Pod koniec dodajemy groszek. Tuńczyka podgrzewamy na patelni. Następnie wszystko mieszkamy. Przyprawiłam odrobiną oregano, pieprzem i dwoma kroplami soku z cytryny.
Smacznego !!!
Przed chwilą zjadłam kawałek polskiej kiełbasy i polskiego kabanosa! Nie możecie sobie wyobrazić ile to obudziło we mnie radości! Ten szybki wpis z moim autorskim przepisem nic już nie znaczy :) Delektuję się smakiem podwawelskiej
Trzymając dobrą formę muszę chyba pisać o wszystkim, o każdej małej pierdołce, może czasem ciekawostce. Taką sprawą na pewno jest problem dzisiejszego dnia! Uwierzcie mi albo i nie ale to jest jeden z podstawowych i najbardziej frustrujących na ten moment problemów. Po godzinnej drzemce wstaję i zastanawiam się co teraz zrobić. Zjeść, poćwiczyć, lampić się jak głąb w ścianę facebooka lub szukać innych pretekstów by spędzić czas przy komputerze, lub ewentualnie olać wszystko and lets go out now.
Ha, jednak nie dałam się tym razem! Raz dwa, piszę, cokolwiek aby tylko napisać. Wiem, że znajdując sobie byle powód do tego, żeby zostać w bezczynności, szybko pociągnę ten system i obudzę się za półtorej tygodnia z palcem w nocniku... A więc może mało ciekawie, ale przynajmniej coś. Małymi kroczkami, drogą przyzwyczajenia, wprawienia się w nowy styl, myślę, że za dwa tygodnie będę dość zadowolona.
Ciągle opisuję wolny czas, a tymczasem bywają dni, kiedy całe spędzam na uczelni, na przykład jak dziś. Pobudka o 9, mimo 8 godzinnego snu, jest tym samym, co pobudka w Polsce o 7. Zaspane, zmęczone, bez życia, szykujące się do szybkiego wyjścia na zajęcia. Marsz do oddalonego o 45min wydziału, półtorej godziny zajęć, powrót w połowie autobusem, w połowie z buta, szybki obiad : la pasta con il pesto e i pomodori (makaron z pesto i pomidorami) i spowrotem na 45 min na wydział i zajęcia od 15 do 18. Powrót i godzinna drzemka, a następnie zastanawianie się co dalej.
Kilka słów napisałam, youtobe odpala już Ewę. Step by step :) and good luck Kinga!
Chcąc odpokutować moje marnowanie czasu, wysprzątałam w sobotę prawie całe mieszkanie. Nie przeleżałam całego dnia w łóżku, co uważam za pierwszy mały sukces. Chcąc utrzymać dobrą passę, staram się szukać inspiracji do działania, a przede wszystkim powodów do tego, żeby pożytecznie dysponować swoimi dniami. Najważniejszą rzeczą, o której zapomniałam, jest zdrowie! Tego nie mogę sobie darować. Nie wiem jak długo będę miała tyle samozaparcia, żeby o tym pamiętać, ale póki co, zamierzam się wysypiać w miarę możliwości ;) Okoliczności życia erasmusowskiego, nie zawsze na to pozwalają, ale mam nadzieję, że do końca drugiego semestru (mam nadzieję!) wypracuję doskonały system zachowania równowagi życiowej!
Niedziela, jak niedziela
Jak na niedzielę przystało, zwlekłam się z łóżka wcześnie, żeby tym razem zobaczyć paskudny rynek rumuńsko-rosyjski. Żałuję, że mój nowy telefon nie posiada aparatu, co utrudnia mi przedstawienie Wam tutejszego świata. Następnym razem, postaram się zadbać o to, żeby nie przepuścić okazji do sfotografowania tutejszych realiów życia. Niemniej jednak, rynek prawie jak rynek, tylko o wiele uboższy i z przykrym obrazem małych, niezadbanych rumuńskich dzieci. Nie mam żadnych obiekcji kulturowych, ale to co tam zobaczyłam, dotknęło mój czuły punkt, jakim jest świat dziecka. Można powiedzieć, że był to punkt kulminacyjny zbierającej się we mnie melancholii. Równo miesiąc przed przyjazdem, zaczęłam rozmyślać o Olsztynie, o tym co zostawiłam, do czego wrócę lub już nie.
Teraz mogę napisać, że jak na polską niedzielę przystało, na naszym stole znalazł się rosół i kurczak. Obiad przepyszny. Rosół prawie doskonały, zabrakło tylko w nim pietruszki, pora a seler został zastąpiony selerem naciowym. Za to idealnie przyrządzony kurczak nadrobił wszelkie braki, a pieczone ziemniaki w skorupce były dosłownie wisienką na torcie. Dzień zakończyłam w kinie, oglądając włoską komedię. Oglądanie filmów, czy słuchanie profesora na lekcji, jest idealnym wyznacznikiem ewaluacji zdolności językowych. Przyznając się do przykrej prawdy, nie poświęcam czasu na naukę włoskiego przy książkach i miałam nieczyste sumienie, że nie poprawiłam swoich zdolności, ale film dodał mi otuchy, ponieważ rozumiałam całkiem sporo, więcej niż w styczniu. A więc piano, piano, języka też się uczymy!
Nie byle jaki poniedziałek
Dziś pobiłam rekord! Rano po przebudzeniu, od razu ruszyłam tyłek z łóżka i wzięłam się do roboty. Zaczęłam ambitnie, tłumacząc tekst włoskiej piosenki, co przecież jest znakomitym sposobem nauki obcego języka. Następnie, również z ambicją, wybrałam się na jogging, który zakończyłam zestawem ćwiczeń w domowym kącie. Także o godzinie 13 miałam za sobą próbę nauki i sport, do czego najtrudniej jest się zmusić. Potem typowo po włosku, korzystając z dobrodziejstwa, jakim jest siesta, przespałam ok półtorej godziny. Koniec dnia, też nie należy do najgorszych bo wieczornym spacerze, kończę go pisząc kolejny post. Teraz mogę iść spać ze spokojną głową. Została nawet godzina na relaks, aby rano wstać wyspaną i wypoczętą po 8 godzinnym śnie.
Podsumowanie
To wszystko nie jest jeszcze tym, do czego dążę, żeby być w pełni zadowoloną. Zacytuję jedną z moich ulubionych myśli : Nie chodzi o to, byśmy osiągnęli nasze najwyższe ideały, lecz o to, aby były one naprawdę wysokie.
Zastanawiam się, czy tutaj jest to możliwe do wykonania i od czego to zależy. Ode mnie, od innych, od pogody, zwyczajów, stylu życia, nawyków kulturowych, tęsknoty za domem, chęcią korzystania z życia? Koniecznością jest znalezienie jakiegoś sposobu na to, żeby nadal mierzyć wysoko a przy tym dobrze się bawić. Tym razem, chętnie posłucham rad
A na zakończenie, posłuchajcie jaki język włoski jest piękny!
Pewnego średnio słonecznego dnia, dwie Polki postanowiły coś zmienić w swoim erasmusowskim życiu i wyszły pobiegać. Dobiegły do uroczego miejsca, zwanego Parco 2 Giugno. Biegły i rozmyślały o marnotrawstwie cennego wolnego czasu, przepysznych włoskich smakołykach, które spotyka się na każdym rogu i nie do końca zdrowym trybem życia...
Spędzanie tutaj czasu jest cudowne, ale ile można spać, buszować po internecie i oczywiście, jeść! Po półtorej miesiąca zaczynam mieć wyrzuty sumienia. Praktycznie nieograniczony czas wolny daje się we znaki. Im jest go więcej, tym trudniej jest nim rozsądnie dysponować. Planuje przedłużyć swój pobyt o kolejny semestr, ale jeżeli ma on wyglądać tak, jak do tej pory, może to się nieprzyjemnie odbić po powrocie do Polski. Nie wiem dlaczego, ale bardzo trudno jest znaleźć złoty środek w planowaniu swojego czasu. Wydaje mi się, że to nie jest tylko mój problem, ale ogólnie wszystkich Erasmusów. Wypowiem się w liczbie mnogiej, bo to są również zdania innych, którzy tu przybyli. Przyjechaliśmy z różnymi ambitnymi planami, nawet takimi, jak schudnąć! Przecież będę gotowała tylko dla siebie i będzie dużo czasu na sport. W domu nie miałam takich możliwości, ledwo znajdowałam czas na tą aktywność. Brakło godzin w dobie, ale ten czas na sport zawsze jakimś cudem się znalazł. A tutaj? Niestety nie jest to takie proste, mimo iż, każdy z nas posiada monopol na czas wolny. Popadamy ze skrajności w skrajność, z byt szybkiego, zabieganego trybu życia, na zupełne nic nierobienie. Przykra strona Erasmusa.
W porę się obudziłam i postanawiam nie marnować więcej swojego czasu. Może przesadzam, bo nie spędzam całych dni w domu, ani nie śpię zawsze, kiedy w nim jestem, ale na pewno nie korzystam z tego co posiadam, tak jak powinnam to zrobić, żeby być zadowoloną i spełnioną. W domu, czy poza nim, w Polsce, czy na świecie, jest niezliczona ilość fascynujących, interesujących rzeczy do zrobienia. A więc koniec z odpoczywaniem. Teraz zaczynamy odpoczywać i robić rzeczy pożyteczne, pozytywne i ambitne. I najważniejsze, znaleźć złoty środek, żeby znowu nie przesadzić.
Skoro publicznie przyznałam się do nic nierobienia, apeluję o doping! Może jakaś motywująca do działania myśl
Patriotyzm to jest przywiązanie do własnej Ojczyzny, a Ojczyzna to trzy wielkie rzeczy wspólne: wspólna mowa, wspólna ziemia i wspólna pamięć.
Nie są to duże wywody, lecz krótka refleksja o patriotyzmie, o tym gdzie dziś byłam. Od kilku dni moi przyjaciele, harcerze zajęci są coroczną Akcją Znicz. Będąc tutaj, wspominam moje akcje i od czasu do czasu jestem myślami w Olsztynie, zastanawiając się jak przebiega tegoroczne wydarzenie. Za kilka dni 11 listopada. Mimo zimna i ciągłego stania na baczność, jest to moja ulubiona uroczystość. Już zastanawiam się, czy uda mi się chociaż w małym stopniu uczcić ten dzień. Po prostu jestem patriotką.
Dziś, mimo, że są Zaduszki, poniosłyśmy się patriotycznej refleksji. Kilkanaście kilometrów od Bari znajduje się Polski Cmentarz Wojskowy. Byłam dziś uczestnikiem uroczystości, która tam się odbyła. Polska flaga, polski język, wspomnienie o Polakach. Było miło. Pamiętali o nas, zaprosili Erasmusów, zorganizowali transport. Wspólna pamięć o duszach zmarłych polskich żołnierzy.