Długo nie wiedziałam jak zacząć pisać, czy w ogóle opisywać to, co się działo. Ostatnie pół roku było kalejdoskopem, tylko, że nowo pojawiający się obraz wcale nie był piękniejszym od poprzedniego. Zmiany, zaskoczenia, trochę paniki, nauka spokoju i cierpliwości. Każdy tydzień przynosił coś nowego. Wyzwanie, szansę, nadzieję lub naukę. Sytuacja zmieniała się czasem z dnia na dzień, a żaden tydzień nie był tym, który utwierdziłby mnie w przekonaniu, że nareszcie zaczynam nowy rozdział. Do momentu ukończenia studiów było dobrze, bez obaw, bez przymusu. Wybranie celu i drogi po uniwersytecie, to jedno z najtrudniejszych zadań, któremu trzeba po prostu podołać.
Ostatecznie pisze do Was z Ursynowa. Powoli zaczynam, czyli raczkuję w temacie usamodzielnienia, czy też tworzenia profilu zawodowego. Jestem zadowolona, że jednak coś się ruszyło w tym kierunku. Prędzej czy później będzie tak, jak być powinno. Pokora i cierpliwość zostały u mnie poddane wielkiej próbie, dzięki czemu poznałam prawdziwe ich znaczenie.
Tak, mieszkam w Warszawie i nie wiem, czy jestem bardzo zadowolona. Bałam się tego wyzwania bardziej niż wyjazdu 2000km dalej. Nie wiem tylko, po co ja tu jestem i dlaczego akurat tutaj, w miejscu, którego sobie nie wymarzyłam. Wiem tylko, że warto spojrzeć na to z ufnością i pokorą. Kilka razy zastanawiałam się nad sensem, czy ta praca jest dobra, czy miasto będzie mi sprzyjało i czy będę się w ogóle spełniała. Policzkiem było to, że pytaliście mnie o to samo, a ja trochę bezradna, bez żadnego planu rezerwowego, byłam zmuszona do zastanawiania się nad pozytywami całej tej sytuacji. I tak czując spokój wewnętrzny, nie zakładając niczego z góry, nie pchając się nigdzie na siłę, dając sobie czas i okazując zaufanie, popłynęłam z z prądem i przypomniałam sobie, że nie od razu Rzym zbudowano. Jestem spokojna. Nie tracę energii ani siły, robię swoje, przyglądam się z nadzieją, że prowadzi mnie to w dobrym kierunku, bo póki co wszystko idzie dobrze, samo się układa. Ten na górze jednak bardzo mnie lubi i pomaga uporządkować cały mój bałagan. Pracujemy razem, zamiatamy, wyrzucamy, układamy.

Moja pierwsza stancja znajduje się w nie najgorszej lokalizacji. Mam blisko do lasu. Do pracy jadę pół godziny, więc jak na warszawskie standardy, jest to znakomity wynik. Pracuję w miejscu, które w żadnym stopniu nie przypomina stolicy Polski. Z wielkiego okna mojego biurowego, trzy osobowego pokoju nie widzę miasta. Są tylko drzewa iglaste, liściaste i klimatyczne chatki. Przejście z przystanku do wilii Sony, to urocza alejka prowadząca przez ciche osiedle domków. Prawdziwe zacisze. Przed pracą i po pracy, nie mijam biegnących ludzi. Wchodzę do autobusu, w którym nie ma ścisku. Pracując spoglądam na drzewa i cieszę się, że chociaż tyle mam z mojego Olsztyna. Spokój przez większość dnia.
Dzięki za wszystkie modlitwy, ściskane kciuki, myśli i pomocne słowa.
Chyba wszystko będzie dobrze.
O ile z nadzieją będę patrzyła na zamykające się drzwi, o tyle wszystko będzie lepiej się układało.

Tak, mieszkam w Warszawie i nie wiem, czy jestem bardzo zadowolona. Bałam się tego wyzwania bardziej niż wyjazdu 2000km dalej. Nie wiem tylko, po co ja tu jestem i dlaczego akurat tutaj, w miejscu, którego sobie nie wymarzyłam. Wiem tylko, że warto spojrzeć na to z ufnością i pokorą. Kilka razy zastanawiałam się nad sensem, czy ta praca jest dobra, czy miasto będzie mi sprzyjało i czy będę się w ogóle spełniała. Policzkiem było to, że pytaliście mnie o to samo, a ja trochę bezradna, bez żadnego planu rezerwowego, byłam zmuszona do zastanawiania się nad pozytywami całej tej sytuacji. I tak czując spokój wewnętrzny, nie zakładając niczego z góry, nie pchając się nigdzie na siłę, dając sobie czas i okazując zaufanie, popłynęłam z z prądem i przypomniałam sobie, że nie od razu Rzym zbudowano. Jestem spokojna. Nie tracę energii ani siły, robię swoje, przyglądam się z nadzieją, że prowadzi mnie to w dobrym kierunku, bo póki co wszystko idzie dobrze, samo się układa. Ten na górze jednak bardzo mnie lubi i pomaga uporządkować cały mój bałagan. Pracujemy razem, zamiatamy, wyrzucamy, układamy.

Moja pierwsza stancja znajduje się w nie najgorszej lokalizacji. Mam blisko do lasu. Do pracy jadę pół godziny, więc jak na warszawskie standardy, jest to znakomity wynik. Pracuję w miejscu, które w żadnym stopniu nie przypomina stolicy Polski. Z wielkiego okna mojego biurowego, trzy osobowego pokoju nie widzę miasta. Są tylko drzewa iglaste, liściaste i klimatyczne chatki. Przejście z przystanku do wilii Sony, to urocza alejka prowadząca przez ciche osiedle domków. Prawdziwe zacisze. Przed pracą i po pracy, nie mijam biegnących ludzi. Wchodzę do autobusu, w którym nie ma ścisku. Pracując spoglądam na drzewa i cieszę się, że chociaż tyle mam z mojego Olsztyna. Spokój przez większość dnia.
Dzięki za wszystkie modlitwy, ściskane kciuki, myśli i pomocne słowa.
Chyba wszystko będzie dobrze.
O ile z nadzieją będę patrzyła na zamykające się drzwi, o tyle wszystko będzie lepiej się układało.
we are sailing home again 'cross the sea.
We are sailing stormy waters to be near you to be free.